poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Jakby ktoś pytał #3; brawo Robert!

Wraz z triumfem Bayernu piłka nożna wreszcie zakończyła sezon 2019/2020. Koszykówka nabiera tempa przed jego decydującą fazą. Czas leci tak bardzo, że w skali lokalnej byliśmy blisko pierwszej pucharowej kompromitacji liczonej na konto rozgrywek 20/21. Zbliżamy się do intensywności sportowych weekendów sprzed pandemii!


Nie byłem ani trochę zdziwiony takim a nie innym przebiegiem meczu finałowego. I, choć to niepopularna opinia, pierwszą godziną byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Mieliśmy też dowód, że bramki zmieniają obraz gry. Z wysublimowanych szachów przeszliśmy do rozgrywki, w której wygrali piłkarze mądrzejsi. Ci którzy lepiej przystosowali się, a wręcz wykorzystali umierającą płynność meczu. Nie chcę się pastwić nad arbitrem, ale to był bardzo, bardzo słaby występ. Pomijając kontrowersje w polach karnych, to ile czasu gry rozmyło się przez przereagowanie sędziego musiało skutecznie obrzydzić mecz neutralnym obserwatorom. Nie było już dawno tak niemieckiego triumfu na największej scenie. To w jakiś sposób piękne, że w spotkaniu reklamowanym jako starcie Neymara z Lewandowskim najjaśniej błysnął (obok Neuera oczywiście) Kimmich, człowiek który na boisku wygląda jakby pokój miał obklejony w plakaty Philippa Lahma. Po cichu Bayern miał też przewagę w środku pola. Jeśli Thiago tak żegnał się z Bawarią to lepiej tego zrobić nie mógł. I to nie jest tak, że chcę jakoś romantyzować jego rolę. Linie pomocy pozornie się zneutralizowały, ale to reprezentant Hiszpanii był tym, który swoją obecnością przeważył szalę na korzyść ostatecznych zwycięzców. Co tym bardziej imponujące kiedy sprawdzimy jak dobrze grali jego bezpośredni rywale. Nie pamiętam żebym widział tak dobrych Herrerę i, szczególnie, Paredesa, a Marquinhos zagrał najlepszy przykład na korzyść wyższego wystawiania stoperów. Kolejna wymowna różnica wystąpiła na przeciwległym końcu skali ocen. Najbardziej pozytywna historia fazy finałowej, a być może całego sezonu, nie znalazła efektownego finału. Alphonso Davies spalił się strasznie i wielokrotnie dał się złapać na stosunkowo proste sztuczki lub nawet całkowicie wypadł poza pozycję, jak wtedy gdy dosłownie wyprowadzono go w pole i nie zrobił nic żeby mądrze pokryć autostradę w polu karnym powstałą po asekurującym go Alabie. Mimo tego Kanadyjczyk cieszy się medalem i czystym kontem w finale. Po drugiej stronie Kehrer wydawał się przed meczem tak słabym punktem, że trener Bawarczyków zmodyfikował taktykę by to wykorzystać. I finalnie to właśnie kryty przez niego Coman zdobył jedyną bramkę a wcześniej powinien wywalczyć karnego. I to chyba idealne podsumowanie takich spotkań, teoria najsłabszego punktu znowu górą. I brawo Robert!

W drugim z zeszłotygodniowych finałów środkowi napastnicy odegrali znacznie większą rolę niż nasz rodak. Obaj trafili do siatki dwukrotnie, i na tym podobieństwa się kończą. Luuk de Jong po cichu stał się jednym z bohaterów fazy finałowej, wydatnie przyczyniając się do pokonania dwóch pozornych faworytów. Lukaku za to zrobił to co robi od początku kariery. To jeden z tych graczy, z którego oceną mam bardzo duży problem. Pomijam aspekt subiektywny. Jasne, przysłania mi oczy to że, jakby na to nie patrzeć, zawiódł w klubie któremu kibicuje. Problem tkwi w tym, że zawsze jego rekordowe zdobycze bramkowe niosą za sobą dewaluującą je gwiazdkę. Czego nie zrobiłby Belg całkiem łatwo przykryć te osiągnięcia minusami. I nie pomaga nawet idealne dopasowanie. Reprezentacja jest wprost stworzona do takiego typu zawodnika na środku ataku, a nie jestem w pełni przekonany, że nie bardziej wartościowe są eksperymenty z fałszywymi dziesiątkami czy nawet Mertensem. I ze wszystkich peanów na jego cześć po sezonie, jakiego w barwach nero azzurrich nie miał żaden debiutant od czasu Ronaldo, żaden nie będzie bardziej wymowny od samobója w finale europejskiego pucharu poprzedzonego zmarnowaną setką kilka minut wcześniej. Nie zrozumcie mnie źle. Ja naprawdę lubię Roma. Prawdopodobnie brałem go w obronę więcej razy niż na to zasłużył. Fakty są nieubłagane. Z takimi liczbami zdecydowanie bardziej chciałby się porównywać od Lewandowskiego, ale po prawie dekadzie na wysokim poziomie ciężko uwierzyć, że zrobi ten decydujący krok. A w międzyczasie nie jest nawet najlepszą dziewiątką w swoim klubie, ponownie.

Na kimś etapie playoffów napiszę coś bardziej kompleksowego o NBA, ale na razie oh boy, jak te pandemiczne warunki zabiły emocje. I być może to kwestia specyfiki atmosfery tworzonej w zamkniętym pomieszczeniu (tu akurat zawsze byłem fanem otwartych stadionów, więc nie wychodzę z pozycji akustykofila), a być może po prostu bąbel to nie jest dobry koncept do rywalizacji. Czy ekrany wokół boiska to optymalna sceneria zostawiam do indywidualnej oceny, ale nie da się już bardziej zabić pozorów zdrowego, sportowego konfliktu między zawodnikami. I trzeba przyznać, że praktycznie od dekady (dwóch, klasy ’03 jako początek tego trendu?) największe gwiazdy ligi mają relacje towarzyskie i biznesowe, przez co ciężko na nich patrzeć patrzeć przez pryzmat intensywności konfliktów z Last Dance. Konflikty się jednak sprzedają. Sprzedałaby się seria Celtics – Sixers, nawet przy takiej bryndzy sportowej Philly. Zdecydowany turnoff to nagrywanie kolegi, który rzucił Ci 57 punktów parę godzin wcześniej a teraz czeka na jedzenie. Nie wiem jak wygląda zarządzanie takimi sytuacjami z perspektywy psychologicznej, ale wydaje mi się, że urasta to jednej z głównych rzeczy, którą trzeba doprowadzić do perfekcji żeby zdobyć mistrzostwo. Kiedy historią są mniej boiskowe a bardziej medialne struggles śmiertelnie nudnego Paula George’a wydaje się, że sportu tu za wiele nie będzie. A jak już się trafi, to nawet materiał na moment dekady w postaci rzutu Doncicia przykrywa przysypiający chłopak wyświetlony na ledowej ścianie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz