Futbolowa Anglia jest wypchana pieniędzmi, to fakt. Kluby z
Londynu czy Manchesteru rzucają ośmiocyfrowe kwoty na piłkarzy mających za sobą
parę dobrych spotkań i nawet wpadka nie wiąże się z wielkim ryzykiem, wszak na
konto zaraz wpłynie astronomiczny przelew od telewizji. W tle tego finansowego
wyścigu, ledwie parę poziomów niżej, drużyny z wieloletnią historią walczą o
przeżycie. Najlepszym przykładem jest Morecambe.
W ostatnich dniach viralem stało się nagranie, na którym
reporter klubowej telewizji przekazuje menadżerowi Krewetek tysiąc dolarów. Był
to efekt przeprowadzonej wśród fanów akcji,
uzbierane pieniądze zostały przekazane na karę nałożoną na Jima Bentleya
(wyrzucony na trybuny w spotkaniu z Cheltenham). Wydaje się, że to śmieszna
kwota, szczególnie jeśli porównamy ją z zarobkami na poziomie Premiership. W
obecnej sytuacji te pieniądze to nie tylko piękny gest, ale też realna pomoc.
Morecambe, przez zawirowania z właścicielami, ma jednak nóż na gardle.
Do września właścicielem klubu był Peter McGuigan. Przez
szesnaście lat tym stanowisku tworzył z klubem historię, prowadząc go między
innymi po raz pierwszy do Football League, i utrzymuje go na poziomie League
Two od 2007 roku. Doprowadził też do przeprowadzki drużyny na Globe Arena, na
której ma trybunę nazwaną na swoją cześć. Kiedy po raz pierwszy ogłosił, że szuka
kupca dla drużyny, mówił „klub ma mocne fundamenty, teraz czas na krok do przodu”. Faktycznie, kondycja
finansowa była godna pozazdroszczenia. Nie było szastania pieniędzmi, ale jeszcze
wiosną konta nie obciążały żadne niespłacone pożyczki. Słowa, o awansie w ciągu
kolejnych trzech lat brzmiały realnie, do sukcesów wystarczył rozsądek, a nie
cuda albo gigantyczny wzrost kapitału.
Po trwających pół roku poszukiwaniach klub przeszedł w ręce
pochodzącego z piłkarskiej rodziny Brazylijczyka, Diego Lemosa. Jego wujek,
Cesar Maluco, grał w 1974 roku na mistrzostwach świata, a ojciec, Luisinho, do
dziś jest z 311 golami najlepszym strzelcem Americi. Sam Diego z braku talentu
został agentem, działającym głównie na rynku arabskim. Pierwszym sygnałem
ostrzegawczym mógł być brak konkretnych celów stawianych przez właściciela.
Lemos pięknie mówił o marzeniach, o tym jak bardzo zauroczyła go rodzinna
atmosfera panująca w klubie, ale nie szły za tym konkretne działania. Co gorsza
nie szły za tym inwestycje. Klub przestał płacić. Z każdym kolejnym
oświadczeniem wersja o „nieprzewidzianych problemach z przepływem pieniędzy”
stawała się coraz bardziej absurdalna, a cała sytuacja dała do zrozumienia, że
prędzej niż do League One, Lemos zaprowadzi klub na skraj upadłości.
Czarę goryczy przelało tajemnicze zaginięcie właściciela,
który od 17 listopada jest poza Wielką Brytanią. W tym czasie Brazylijczyk
zignorował termin płatności kolejnej raty za większościowe udziały w klubie. W
fanach Krewetek, oprócz komunikatów, nadzieję podtrzymywał wspólnik Lemosa,
Abdulrahman Al-Hasemi. W końcu i on jednak miał dosyć pustych obietnic i zrezygnował
z posady dyrektora, a kilka tygodni później na identyczny ruch zdecydował się
kolejny członek władz, Nigel Adams. Al-Hasemi wyraził chęć współpracy z
McGuiganem w celu naprawienia bałaganu stworzonego przez Lemosa, ale na teraz
nie pozwalają na to względy formalne a droga do odsunięcia Brazylijczyka
musiałaby prowadzić przez destrukcyjne dla klubu procesy.
Jakby problemów było mało, na klub został nałożony zakaz
transferowy. Można powiedzieć, że nic w tym niespodziewanego, jest to rutynowy
w sytuacji, kiedy z powodu zaległości część pieniędzy zawodnikom musi wypłacać
PFA. Dla Morecambe to jednak bardzo mocny cios. Kluby ściągają zawodników
wysłanych na Globe Arenę na zasadzie wypożyczeń, a w tej chwili ciężko
skompletować kadrę bez sięgania po juniorów.
Paradoksalnie w tej sytuacji najlepiej odnajdują się
piłkarze, którzy obecnie wrócili do formy i po serii dobrych wyników mają osiem
punktów przewagi nad strefą spadkową. Pytanie jednak, jak długo będą mieli
energię i motywację do pracy w takich warunkach, i czy Lemos zacznie należycie wypełniać
swoje obowiązki.