niedziela, 9 sierpnia 2020

Jakby ktoś pytał #1; salary cap w EFL

Jakby ktoś pytał to seria felietonów. W zamyśle regularnych, docelowo cotygodniowych. Wiecie jak jest, czasem trzeba coś z siebie wyrzucić, i taka forma wydaje mi najlepsza. A że robię to na własną rękę, to możecie się spodziewać absolutnej dowolność tematów. I jeśli, tak jak obecnie, moje serce będzie się czuło najlepiej mówiąc o EFL. Będzie też o United, koszykówce, pewnie futbolu amerykańskim, całkowicie niekompetentnie oczywiście, i mam nadzieje, że na jakichś etapie o sprawach ważniejszych. A w międzyczasie chętnie odpowiem na każde pytanie, i mam nadzieję że to pierwszy z wielu odcinków.

Wydarzeniem tygodnia w EFL było uchwalenie salary capu dla drużyn z League 1 i League 2. Dla niezorientowanych, jak można się domyślić termin ten oznacza sztywną granicę budżetów na pensję, jaką może wydać danych klub rocznie. Rozwiązanie to działa w ligach amerykańskich, gdzie każda z nich ma swoje określone budżety w obrębie których poruszają się drużyny. Dla ceniących sobie nie tylko zmagania boiskowe to ciekawy element rywalizacji. Zamiast okienka transferowego w znanej Europejczykom formule są kalkulacje, na jakie wzmocnienie można sobie pozwolić przy wolnych funduszach jakimi akurat dysponujemy. Sukces tego rozwiązania ma tam jednak podstawy. Po pierwsze: zawodnicy podpisują kontrakt z ligą i to od niej pobierają pieniądze. Po drugie: wyjątki. Większości salary capów nie trzeba się trzymać tak sztywno jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. W MLS dwudziestoosobowy skład ma się zmieścić w puli nieco ponad czterech milionów dolarów. Sam Zlatan zarabiał jednak ponad siedem. Wyjątki sprawiały, że choć salary cap ma służyć wyrównywaniu szans to bogaci wciąż mogą inwestować o wiele więcej i dzięki temu zwiększać swoje szanse. Drugą stroną medalu jest fakt, że drożsi piłkarze w domyśle przyciągają kibiców, sponsorów, pomagają takiej lidze jak MLS się rozwijać, na papierze to wszystko jest bardzo uzasadnione.

Głównym detalem w rozpatrywaniu lig amerykańskich w kontekście salary capu jest fakt, że są to ligi zamknięte. Nie ma spadków. Drużyny słabe sportowo mogą się przebudować w oparciu o draft (to temat na dłuższy tekst, soon?), a przede wszystkim nie muszą się martwić o drastyczny spadek przychodów na niższym poziomie rozgrywkowym. I o ile oficjalnym powodem wprowadzenia tego rozwiązania w EFL jest próba ograniczenia wydatków w postcovidowych realiach sądzę, że gdzieś na dalszym planie jest odejście od modelu, w którym parachute payments są jak niezbędny do przeżycia respirator. W każdym razie, przejdźmy do cyferek. Ustalone kwoty to 2.5 i 1.5 miliona funtów dla klubów L1 i L2, które w tej puli mają opłacić pensje po opodatkowaniu, bonusy opłaty z tytułu praw wizerunkowych, opłaty dla agentów i, cytując, other fees and expenses paid directly or indirectly.

Jak to się ma do obecnych wydatków? Brak przejrzystości w sprawozdaniach finansowych utrudnia to ćwiczenie, ale fantastyczny ekspert od finansów w futbolu, Kieran Maguire, podzielił się grafiką pokazującą, że przynajmniej połowa League 1 wydaje cztery miliony funtów, co na teraz stanowi jakieś 170% limitu. Nietrudno stwierdzić, że to się nie uda, a przypadek Sunderlandu, gdzie limit został przekroczony dziesięciokrotnie (akurat w księgowości redukcja wydatków Sunderlandu wygląda nieźle. Szkoda, że poziom sportowy spada kilka razy szybciej) poddaje cały pomysł w wątpliwość.


Oczywiście kiedy wczytamy się w detale wszystko zaczyna nabierać kształtów, pojawiają się jednak pytania natury technicznej. Obecne kontrakty przewyższające limit będą liczone do puli jako średnia ligowa do ich wygaśnięcia. To rozwiązanie będzie pewnie stosowane też w przyszłości do spadkowiczów z wyższymi zobowiązaniami. Może być to broń obusieczna. Wtedy inwestycja nawet w stracony na półmetku sezon Championship będzie wyglądała na gwarancję błyskawicznego powrotu do wyższej dywizji, wszak ciężko rywalizować przy takich dysproporcjach.  Kluby prawdopodobnie znajdą wiele sposobów na nagięcie tych zasad. Pierwszym, który przychodzi do głowy jest wypożyczanie zawodników, gdzie na papierze pensję pokrywa klub macierzysty, ale jest to równoważone opłatami ujętymi w księgach w inny sposób, mokry sen każdego kto zarywał noce na fmem. W sukurs przychodzi też sam ustawodawca. Do puli nie liczą się zawodnicy poniżej 21 roku życia, a kontrakty przedłużane z tymi do 24 lat będą w oczach salary capu średnią ligową.

Co jednak z awansującymi? O ile przeskok z L2 do L1 powinien być trudny, ale możliwy to już w Championship średnie roczne wydatki pensje to 34 miliony na klub. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na różnicę między czołówką a dołem tabeli to wciąż gigantyczna przepaść, która śmierdzi rozbuchaniem wydatków, szybkim spadkiem i koniecznością ponownego przystosowania się do reżimu.

Co ciekawe podobne rozwiązanie funkcjonowało już od piętnastu lat. SCMP sprawiało, że kluby mogły wydawać na wynagrodzenia odpowiednio 60% przychodów w L1 i 55% w L2. To jednak było ostatecznie gwoździem do trumny wielu drużyn. W praktyce uzależnienie kwoty od przychodów sprawiało, że właściciel mógł wpompować dowolną ilość pieniędzy, często w formach bardzo szemranych zapisów komercyjnych. I chyba to ostatecznie zmotywowało EFL to poważnego zajęcia się problemem. Obecne rozwiązanie wydaje się poduszką bezpieczeństwa do dalszego funkcjonowania, bo nawet gdy źródło finansowania wyschnie pokrycie wypłat na takim poziomie będzie o wiele bardziej możliwe.

Jak przy każdej każdej tak poważnej zmianie odbiór jest mieszany. Najgłośniej protestują, jak łatwo się domyślić, najbogatsze kluby. O ile wynik głosowania w League 1 to 16-7-1 (wymagane było 66% głosów, a więc jeden głos mógł przechylić szale) to już poziom niżej tylko dwa zespoły było przeciw. Tu domyślam się że może chodzić o Salford, które według plotek było w stanie płacić 10 tysięcy funtów tygodników. I jeśli takich rozwiązań unikniemy to salary cap trzeba będzie okrzyknąć sukcesem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz