Jakby ktoś pytał to seria felietonów. W zamyśle regularnych, docelowo cotygodniowych. Wiecie jak jest, czasem trzeba coś z siebie wyrzucić, i taka forma wydaje mi najlepsza. A że robię to na własną rękę, to możecie się spodziewać absolutnej dowolność tematów. I jeśli, tak jak obecnie, moje serce będzie się czuło najlepiej mówiąc o EFL. Będzie też o United, koszykówce, pewnie futbolu amerykańskim, całkowicie niekompetentnie oczywiście, i mam nadzieje, że na jakichś etapie o sprawach ważniejszych. A w międzyczasie chętnie odpowiem na każde pytanie, i mam nadzieję że to pierwszy z wielu odcinków.
Wydarzeniem tygodnia w EFL było uchwalenie salary capu dla
drużyn z League 1 i League 2. Dla niezorientowanych, jak można się domyślić
termin ten oznacza sztywną granicę budżetów na pensję, jaką może wydać danych
klub rocznie. Rozwiązanie to działa w ligach amerykańskich, gdzie każda z nich
ma swoje określone budżety w obrębie których poruszają się drużyny. Dla
ceniących sobie nie tylko zmagania boiskowe to ciekawy element rywalizacji.
Zamiast okienka transferowego w znanej Europejczykom formule są kalkulacje, na
jakie wzmocnienie można sobie pozwolić przy wolnych funduszach jakimi akurat
dysponujemy. Sukces tego rozwiązania ma tam jednak podstawy. Po pierwsze: zawodnicy
podpisują kontrakt z ligą i to od niej pobierają pieniądze. Po drugie: wyjątki.
Większości salary capów nie trzeba się trzymać tak sztywno jakby się mogło na
pierwszy rzut oka wydawać. W MLS dwudziestoosobowy skład ma się zmieścić w puli
nieco ponad czterech milionów dolarów. Sam Zlatan zarabiał jednak ponad siedem.
Wyjątki sprawiały, że choć salary cap ma służyć wyrównywaniu szans to bogaci
wciąż mogą inwestować o wiele więcej i dzięki temu zwiększać swoje szanse.
Drugą stroną medalu jest fakt, że drożsi piłkarze w domyśle przyciągają
kibiców, sponsorów, pomagają takiej lidze jak MLS się rozwijać, na papierze to
wszystko jest bardzo uzasadnione.
Głównym detalem w rozpatrywaniu lig amerykańskich w
kontekście salary capu jest fakt, że są to ligi zamknięte. Nie ma spadków.
Drużyny słabe sportowo mogą się przebudować w oparciu o draft (to temat na
dłuższy tekst, soon?), a przede wszystkim nie muszą się martwić o drastyczny
spadek przychodów na niższym poziomie rozgrywkowym. I o ile oficjalnym powodem
wprowadzenia tego rozwiązania w EFL jest próba ograniczenia wydatków w
postcovidowych realiach sądzę, że gdzieś na dalszym planie jest odejście od
modelu, w którym parachute payments są jak niezbędny do przeżycia respirator. W
każdym razie, przejdźmy do cyferek. Ustalone kwoty to 2.5 i 1.5 miliona funtów
dla klubów L1 i L2, które w tej puli mają opłacić pensje po opodatkowaniu,
bonusy opłaty z tytułu praw wizerunkowych, opłaty dla agentów i, cytując, other
fees and expenses paid directly or indirectly.
Jak to się ma do obecnych wydatków? Brak przejrzystości w
sprawozdaniach finansowych utrudnia to ćwiczenie, ale fantastyczny ekspert od
finansów w futbolu, Kieran Maguire, podzielił się grafiką pokazującą, że
przynajmniej połowa League 1 wydaje cztery miliony funtów, co na teraz stanowi
jakieś 170% limitu. Nietrudno stwierdzić, że to się nie uda, a przypadek
Sunderlandu, gdzie limit został przekroczony dziesięciokrotnie (akurat w
księgowości redukcja wydatków Sunderlandu wygląda nieźle. Szkoda, że poziom
sportowy spada kilka razy szybciej) poddaje cały pomysł w wątpliwość.
Oczywiście kiedy wczytamy się w detale wszystko zaczyna
nabierać kształtów, pojawiają się jednak pytania natury technicznej. Obecne
kontrakty przewyższające limit będą liczone do puli jako średnia ligowa do ich wygaśnięcia.
To rozwiązanie będzie pewnie stosowane też w przyszłości do spadkowiczów z
wyższymi zobowiązaniami. Może być to broń obusieczna. Wtedy inwestycja nawet w
stracony na półmetku sezon Championship będzie wyglądała na gwarancję
błyskawicznego powrotu do wyższej dywizji, wszak ciężko rywalizować przy takich
dysproporcjach. Kluby prawdopodobnie
znajdą wiele sposobów na nagięcie tych zasad. Pierwszym, który przychodzi do
głowy jest wypożyczanie zawodników, gdzie na papierze pensję pokrywa klub
macierzysty, ale jest to równoważone opłatami ujętymi w księgach w inny sposób,
mokry sen każdego kto zarywał noce na fmem. W sukurs przychodzi też sam
ustawodawca. Do puli nie liczą się zawodnicy poniżej 21 roku życia, a kontrakty
przedłużane z tymi do 24 lat będą w oczach salary capu średnią ligową.
Co jednak z awansującymi? O ile przeskok z L2 do L1 powinien
być trudny, ale możliwy to już w Championship średnie roczne wydatki pensje to
34 miliony na klub. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na różnicę między czołówką a
dołem tabeli to wciąż gigantyczna przepaść, która śmierdzi rozbuchaniem
wydatków, szybkim spadkiem i koniecznością ponownego przystosowania się do
reżimu.
Co ciekawe podobne rozwiązanie funkcjonowało już od
piętnastu lat. SCMP sprawiało, że kluby mogły wydawać na wynagrodzenia
odpowiednio 60% przychodów w L1 i 55% w L2. To jednak było ostatecznie gwoździem
do trumny wielu drużyn. W praktyce uzależnienie kwoty od przychodów sprawiało,
że właściciel mógł wpompować dowolną ilość pieniędzy, często w formach bardzo
szemranych zapisów komercyjnych. I chyba to ostatecznie zmotywowało EFL to poważnego
zajęcia się problemem. Obecne rozwiązanie wydaje się poduszką bezpieczeństwa do
dalszego funkcjonowania, bo nawet gdy źródło finansowania wyschnie pokrycie
wypłat na takim poziomie będzie o wiele bardziej możliwe.
Jak przy każdej każdej tak poważnej zmianie odbiór jest mieszany.
Najgłośniej protestują, jak łatwo się domyślić, najbogatsze kluby. O ile wynik
głosowania w League 1 to 16-7-1 (wymagane było 66% głosów, a więc jeden głos
mógł przechylić szale) to już poziom niżej tylko dwa zespoły było przeciw. Tu
domyślam się że może chodzić o Salford, które według plotek było w stanie
płacić 10 tysięcy funtów tygodników. I jeśli takich rozwiązań unikniemy to
salary cap trzeba będzie okrzyknąć sukcesem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz